Można tam znaleźć także informacje o tym, że jego formuła nawiązuje do drogiej średniowiecznej receptury pielęgnacji skóry. Z czasów, kiedy to krzyżowcy, zaznajomieni w czasie swych wypraw z arabską medycyną, sprowadzili do Europy rzadkie i cenne olejki eteryczne. Kościół od razu zakazał ich stosowania z uwagi na możliwość wpływania na stan umysłu, co, jak wiadomo, jest sprawką szatańską. ;-)
Wynik "starcia" kosmetyku z
Kościołem, to 1:0 dla kosmetyku. Setki lat później kosmetyk o hedonistycznym (:-D) zapachu lawendy i róży jest nadal chętnie
stosowany...
Na przykład przeze mnie,
bo jak tu nie ulec pokusie po przeczytaniu takiej fascynującej
historii, w której jest niemal wszystko: wojny, rycerze, mnisi,
zakazy, podróże, magia, zmienianie stanów świadomości, Szatan,
lawenda, gliceryna i mycie twarzy...
Brakuje chyba tylko
romansu do pełnego szczęścia... ;-)
Otworzyłam pudełko,
niekoniecznie nastawiona na szatańską zmianę świadomości i
dobrze, bo nie nastąpiła ona. ;-) Za to zapach bardzo mi się
spodobał, a mycie twarzy tą miksturą jest niezwykle przyjemne.
Angels on Bare Skin nie tylko myje, ale dzięki drobinkom pozwala na
delikatny masaż twarzy i lekko złuszcza. Mnie się bardzo podoba
ten masaż. Poprawia krążenie i twarz od razu się "budzi",
co jest bardzo przydatne rano. Szczególnie u osób, mających
problem z obudzeniem się.
Kiedy już uda mi się
zwlec z łóżka, przypełzam do łazienki, sięgam po "Angelsa"
i dopiero wtedy jakby coś zaczyna się dziać. Po umyciu twarzy
zaczynam być z lekka obudzona i powoli się rozkręcać. Dzięki
miłemu zapachowi ten etap budzenia się zaczęłam nawet zaliczać
do względnie przyjemnych. ;-)
Angels on Bare Skin nie
wysusza mi skóry, ale tez nie zauważyłam, żeby ją nawilżał.
Dzięki drobinkom i całym kwiatom lawendy, działa jak delikatny
peeling, ale nie podrażnia.
Warto zaznaczyć, że
choć wyglądem produkt może przypominać mydło, nie jest nim. Jest
to pasta, którą najpierw rozrabia się na ręce z wodą i dopiero
potem myje tym twarz. Taki jakby skoncentrowany i zestalony żel do
mycia, choć w przeciwieństwie do żelu łatwo się spłukuje i nie
wysusza skóry. ;-)
Po jego użyciu przemywam
twarz jeszcze tonikiem na bazie hydrolatu z róży damasceńskiej.
Skład specyfiku:
(źródlo: Lush.co.uk): Ground Almond (Prunus Dulcis), Glycerine,
Kaolin, Water (Aqua), Lavender Oil (Lavandula Augustifolia), Rose
Absolute (Rosa Damascena), Chamomile Oil (Anthemis Nobilis), Tagetes
Oil (Tagetes Minuta), Benzoin Resinoid (Styrax Benzoin), Lavender
Flowers (Lavandula Augustifolia), *Limonene, *Linalool
* Occurs naturally in
Essential Oils.
Po polsku: migdały
(Prunus Dulcis), gliceryna, kaolin, woda, olejek lawendowy (Lavandula
Augustifolia, absolut różany (Rosa Damascena),, olejek rumiankowy
(Anthemis Nobilis), olejek z aksamitki drobnej (Tagetes Minuta),
Benzoin Resinoid (Styrax Benzoin), kwiaty lawendy oraz Limonene i
Linalool, występujące naturalnie w olejkach eterycznych.
Polubiliśmy się, nawet bardzo :) W edycji świątecznej bywa dostępna wersja Buche de Noel (o ile nie przekręciłam nazwy ;)) ale wolę Angelsa jeżeli mam być szczera.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, dla mnie pielęgnacyjnym hitem jest Aqua Marina. Dodatkowo lubię używam jej w postaci maseczki. Gorąco polecam jeżeli nie miałaś przyjemności poznać.
Wiem! Miałam świąteczną wersję i też o niej napiszę. Moja nazywała się "Tronco de Navidad", bo kupiłam w Hiszpanii, a tam wszystko tłumaczą. ;-)
UsuńAha, Aqa Mariny dostałam próbkę, dla odmiany w Pradze, ale zużyłam od razu tam, na wyjeździe, a to było lato, słońce i miałam strasznie suchą skórę, więc trudno mi było ocenić, jak działa Aqua Marina na skórze nieco zmienionej... Ale kusi mnie, żeby ją sobie sprawić. Pamiętam, że świetnie pachniała - morzem. ;-)
UsuńA wiesz, że mnie na początku zapach bardzo się nie podobał? Przypominał mi ...zdechłą rybę ;))))
UsuńJednak oswoiłam swój nos :D a działanie okazuje się naprawdę dobre.
Ciekawe co by było, gdyby kościół zakazał używania Lusha :D
OdpowiedzUsuń;-) Takiej mikstury ponoć zakazał kiedyś (tak twierdzą w Lushu ale może to wymyślili?), ale chyba nieskutecznie. ;-)
Usuńnie używałam jeszcze kosmetyków Lusha. Muszę w końcu jakieś wypróbować, bo mnie ciekawią.
OdpowiedzUsuńJestem pod obstrzałem - wszystkie blogerki (prócz mnie chyba) mają coś z Lusha
OdpowiedzUsuńHistoria świetna, jak dotąd jej nie znałam:)
Nie martw się, ja też nic nie mam :) Opisałaś to tak śmiesznie, że mogę napisać tylko jedno. Brawo, bardzo mi się podobało! :)
UsuńLubię AoBS, już mnie się kończy :(
OdpowiedzUsuń