Kilka osób zapytało mnie o moje noworoczne postanowienia. Widzę, że na blogach też się od nich zaroiło. A ja?
Nie robię postanowień w rodzaju "od nowego roku / miesiąca / poniedziałku, itp. zrobię coś tam, przestanę coś tam, a zmienię owoż". Dlaczego? Bo zauważyłam, że na ogół są nieskuteczne. ;-)
Przed Nowym Rokiem wiele osób postanawia, że na przykład od Nowego Roku codziennie będą biegać (względnie spacerować na świeżym powietrzu, czy też uprawiać inne sporty).
Nadchodzi Nowy Rok, a wraz z nim megakac po Sylwestrze. Gardło boli po przekrzykiwaniu muzyki na imprezie, termometr pokazuje 38,5, a za oknem -20.
Tym sposobem ambitny plan, stworzony czasem jeszcze w październiku bierze w łeb. Wyleczenie gardła zajmuje z tydzień, a potem nadal jest zimno, ze stycznia robi się luty, a po noworocznych postanowieniach nie pozostaje nawet wspomnienie.
I „jakoś tak się rozchodzi po kościach”.
Podobnie bywa z chodzeniem na siłownię czy basen albo z dietami. „Tyle słodyczy zostało po świętach, przecież tego nie wyrzucę!”, a potem jest już dwudziesty stycznia, więc może od lutego, od Wielkiego Postu, po Wielkanocy, po majówce, aż przychodzi wrzesień, a wraz z nim postanowienie, że „od Nowego Roku”.
Koleżanka, która niemal codziennie chodzi na basen i siłownię, mówi, że nie cierpi tam chodzić po Nowym Roku, bo przez jakieś 2 tygodnie jest tłum. Potem ludzie, którzy trafili tam w związku z takim postanowieniem się zniechęcają. Możliwe, że właśnie przez ten tłum.
Druga taka fala ma podobno miejsce po majówce w ramach „akcji bikini”, ale też po 2-3 tygodniach większość się wykrusza. Przez resztę roku na basenie, na który chodzi ta koleżanka jest luz.
Kiedy byłam dzieckiem w szkole uczono mnie robić takie postanowienia i plany: noworoczne postanowienia, obietnice na nowy rok szkolny.
Pierwszy stycznia i pierwszy września miały być datami, od których tyyyle się miało zmienić. Nikt normalny nie ogarnąłby tyle zmian naraz, ale nic to. Daty były fajne. Znaczące i w ogóle...
Czasem była też mowa o „od przyszłego tygodnia”. W poniedziałek wszystko miało się zmienić, tylko jakoś tam w ten poniedziałek zwykle to umykało. No i oczywiście sławetne akcje typu październik miesiącem oszczędzania, maj miesiącem majówek, czerwiec miesiącem czegoś tam, itp.
W tamtych, szkolnych czasach też tak próbowałam, bo myślałam, że tak trzeba. Skoro mądrzy ludzie tak uczyli...
Jednak pewnego dnia doszłam do wniosku, że mam taką chęć coś zmienić, że nie chce mi się czekać pół roku do stycznia, czy nawet kilka tygodni do września. Nawet do poniedziałku nie chciało mi się czekać. Nie pamiętam, co to było, ale zrobiłam to od razu i się przyjęło.
Dlaczego? Bo miałam chęć i zapał by to zrobić, pamiętałam o tym, no i chciałam tego. Tak naprawdę tego chciałam, a nie „wypadało coś postanowić”.
Od tamtej pory zawsze tak robię. Coś mi się spodoba, coś niepokoi, chcę coś zmienić – zmieniam. Od razu, nie czekając. Póki mam chęć i motywację. I póki pamiętam dlaczego.
Jeśli to odsuwam w czasie, to tylko dlatego, że nie mam wyjścia. Trudno byłoby postanowić codziennie chodzić na długi spacer i od razu pójść, siedząc tak w środku dnia pracy... ;-) Odkryłam jednak, że jeśli coś odwlekam, to... czasem mi się odechciewa.
Kiedy więc dojdę do wniosku, że jednak nieco ograniczę spożycie słodyczy w środku słodkiego przyjęcia, to już nie rzucam się na następny kawałek ciasta, jeśli wcześniej wrąbałam... hm... wiele ;-) (któż by to liczył? ;-))
Niemniej jednak moja „zasada natychmiastowej zmiany” działa.
Nie mam jednak bzika na jej punkcie, bo mam jeszcze drugą zasadę, ale o niej napisze innym razem. ;-)
Robię natomiast na nowy rok, miesiąc, tydzień, dzień plany. Planuję dużo bardzo dokładnie, bo przy trybie życia jaki prowadzę nie mam wyjścia. ;-)
Robię natomiast na nowy rok, miesiąc, tydzień, dzień plany. Planuję dużo bardzo dokładnie, bo przy trybie życia jaki prowadzę nie mam wyjścia. ;-)
A tymczasem... od pierwszego stycznia niczego nie postanowiłam i niczego nie zmieniam.
Od drugiego też nie, jak na razie, choć jest jeszcze parę godzin i może tak się zdarzy, że akurat dziś coś mi przyjdzie do głowy? ;-)
A jak tam u Was? Postanowiłyście coś? Udaje Wam się zrealizować takie postanowienia? Czy tak, jak ja "wprowadzacie zmiany na bieżąco"?
Jestem zdecydowanie za wprowadzaniem zmian wtedy, kiedy czujemy taką potrzebę i przede wszystkim jesteśmy na to naprawdę gotowi:)
OdpowiedzUsuńWłasnie - ta "gotowość" też jest ważna! :-)
UsuńJa bardzo długo nie robiłam postanowień noworocznych bo nie widziałam w tym sensu- skoro nie chcę nic zmieniać to po co tworzyć jakieś sztuczne, nic nieznaczące obietnice których i tak nie spełnię. W tym roku naszła mnie chęć na zmiany, nowy rok dodatkowo mnie zmotywował więc powstały postanowienia ale wydaje mi się, że w tym przypadku mają one sens bo nie robię ich bo tak wypada tylko nastał w moim życiu taki okres, że potrzebuję zmian
OdpowiedzUsuńJeśli Cię to motywuje i własnie teraz masz na to chęć - to pewnie! ;-)
UsuńMoże to i lepiej:) ja nie mam takich bardzo konkretnych bo im bardziej się spinam tym gorsze efekty uzyskuje;)
OdpowiedzUsuńNie powinnam się wypowiadać ze względu na jedną z moich dość istotnych aktywności, bo w komciu można tylko spłycić sprawę, ale u mnie dziś wpis na ten sam temat, więc dobrze, może odrobinę się wypowiem :D Dobrze "zrobione" postanowienie ma sens i "zadziała", ale nie samo z siebie, a cały problem polega na tym, że większość ludzi wierzy, że sam fakt, że rok jest nowy załatwi za nich sprawę ;) Są osoby odczuwające potrzebę wyraźnej granicznej daty, są osoby, które potrzebują czasu na realizację określonego "mniej więcej", bo mają problem z odczuwanym poczuciem winy, gdy magiczna data zostanie przekroczona i nic się nie uda zrobić. Motywacja bywa związana z poczuciem, że coś stanowi wyzwanie, a nowy rok generuje takie poczucie, że przed nami nieznane lądy i morza do odkrycia i zdobycia :D Dla niektórych jest to dobry czas na ruszenie z nowymi pomysłami itd. Inni z kolei nie czują takiej potrzeby, ale idą za owczym pędem, a to co nieautentyczne z reguły przeciąga posylwestrowego kaca mniej więcej do wiosny :D Potem jest już za późno i złote postanowienia runęły w otchłań niepamięci, jak co roku ;)
OdpowiedzUsuńW "datach granicznych" coś jest. Też dostrzegam w nich jakąś magię, ale chyba bardziej działają na mnie rocznice różnych wydarzeń niż początek roku czy czegoś tam. I bardziej taka "magia dat" idzie u mnie w kierunku podsumowywania, czy raczej wspomnień, poczucia przemijania niż patrzenia w przyszłość. :-)
UsuńJeśli Cię to motywuje, to pewnie,że warto. Mnie niestety nie motywuje i... no właśnie... co roku widzę to przeciąganie "posylwestrowego kaca"... nawet u tych, co w Sylwka nie imprezowali. ;-)
Też unikam wielkich bilansów i deklaracji, nie dlatego, że sobie odpuszczam i nie mogę liczyć sama na siebie, ale dlatego, że to strasznie sztuczne i wymuszone. Podobnie jak wiosenne porządki czy te przedświąteczne, cały rok hulaj dusza, a od wielkiego dzwonu trwoga i wywracanie szaf na lewą stronę. Zdecydowanie jestem zwolenniczką małych kroków i systematyczności, może to i nudne ale niezawodne!:) A odchudzać się zacznę jak.. hm, przyjdzie na to pora:))
OdpowiedzUsuńWłaśnie mnie o to samo chodzi.
UsuńNie o to, że sobie nie ufam i wiem,że jak sobie postanowię, że od Nowego roku codziennie umyje podłogi w domu, to około trzeciego stycznia mi się odechce. ;-) Po prostu wiem, ze nie mam na to czasu i nie ma takiej potrzeby.
I mam poczucie takiego właśnie wymuszenia tych postanowień, poprawiania się i stawania się lepszym akurat od 1 stycznia, a nie na przykład od 22 grudnia, jeśli już wtedy ktoś ma taką ochotę. ;-)
U mnie postanowienia są raczej krótkoterminowe.
OdpowiedzUsuńŚwietnie to napisałaś. Zgadzam się w zupełności, że noworoczne postanowienia bardzo szybko są porzucane. Im więcej sobie postanowimy, tym mniej z tego zrealizujemy. Nie da się wszystkiego zmienić od razu, a najlepiej w ekspresowym tempie.
OdpowiedzUsuńJa nie robię typowych noworocznych postanowień. Schudnę 10 kilo, pojadę na Majorkę czy przewrócę swoje życie o 180 stopni. To nigdy nie działa na dłuższą metę. Raczej planuję pewne rzeczy, które chcę zmienić ale w najbliższym czasie. Wtedy łatwiej jest mi kontrolować swoje plany. Jestem za metodą małych kroków, u mnie sprawdza się ona najlepiej.
Plany też robię - no, ale plany robię codziennie. Takie konkretne. Nie "od jutra nie jem słodyczy", czy " od Nowego Roku" codziennie biegam, nawet jak mi się nie chce, ale "jutro idę na pocztę" czy " w tym roku na wiosnę odwiedzę przyjaciół za granicą".
UsuńI własnie wiem, że trudno zmienić coś tak jak pod wpływem czarodziejskiej różdżki. Większe zmiany zwykle wymagają wielu działań i czasu.
Witaj, też pisałam właśnie coś u mnie o tym planowaniu :) Najlepszego w Nowym Roku Ci życzę.
OdpowiedzUsuńaldia
Mam tak samo jak Ty, albo zmieniam coś już bo chcę, albo odwlekam i wtedy wiem, że szlag to postanowienie trafi. Tak miałam np z wysłaniem CV do miejsca, w którym wcale pracować nie chciałam. Jutro, w poniedziałek, w piątek, w następnym miesiącu. Zanim to zrobiłam dostałam pracę która mi się podoba i którą chciałam mieć. Jeśli coś odwlekam to podświadomie wiem, że tego nie chcę, że to jest ewentualnie coś co MUSZĘ zrobić. A jak muszę, to klasycznie już czekam na ostatni moment, inaczej nie ma zmiłuj, nie tknę, nie ruszę.
OdpowiedzUsuńNie mam postanowień noworocznych :) Robię cele na każdy miesiąc :)
OdpowiedzUsuńa ja pierwszy raz sobie pewne rzeczy postanowiłam :)
OdpowiedzUsuńMasz zdrowe podejscie :) Ja tak samo jak Ty zadnych konkretnych postanowien nie mam bo wszystko " wyjdzie w praniu" i na biezaco bede wiedziala za co musze sie zabrac. Sa ogolne plany, wiadomo ze chcialabym byc z siebie zadowolona, ale 365 dni to zdecydowanie za duzo na jakies postanowienia. Poza tym wole jak juz metode malych kroczkow a nie " na hura" od razu zarzekac sie na caly rok, wiecznosc i inne dlugoterminowe, ciezkie do zrealizowania terminy
OdpowiedzUsuńbuziaki. wszystkiego dobrego :)
Zgadzam się z Tobą- żadnych postanowień, bo po co? bo "tak wypada"?:D co ma być, to będzie, na bieżąco wszystko wychodzi :)
OdpowiedzUsuńnie ma co czekać, postanawiać, trzeba od razu działać, a nie czekać na nowy rok ; ) pozdrawaim! podoba mi się Twoje podejście, chętnie obserwuję!
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze że nie robisz postanowień ;p jakieś wielkie postanowienia i chęci zmian i tak zazwyczaj nie wypalają ;p no chyba że takie mniejsze ;)
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie miałam takich postanowień, za to lubie robić listy rzeczy które chciałabym zrobić w jakimś okresie czasu. Z niektórych rezygnuję, inne odwlekają się w czasie, ale chociaż część z nich udaje mi się zrealizować i cieszę się że dzięki takiej liście zrobiłam coś, na co normalnie bym się nie zdobyła lub o czym bym zapomniała.
OdpowiedzUsuńTylko ze to nie są plany długoterminowe tylko pomysły na jednorazowe akcje - tak jest dla mnie dużo lepiej.
Ja tam nigdy się nie bawiłam w akcje typu "od nowego roku będę ćwiczyć/mniej jeść itd" Jak coś sobie postanowiłam zaczynałam na drugi dzień, jak się udało pociągnąć to dobrze (choć najczęściej jajco z tego wychodziło). Pomogło mi dopiero zapisywanie postępów. Tym sposobem udało mi się np regularnie ćwiczyć przez dwa miesiące (a dla mnie to na prawdę coś :)) Gdyby nie mały lokator w brzuchu ćwiczyłabym dalej :)
OdpowiedzUsuńTeż nic nie planuję. Mnie takie "wielkie planowanie" wręcz demotywuje i w pewien sposób stresuje, a ja nie mam zamiaru dodać samej sobie zmartwień. Będę coś chciała zmienić to to zmienię ;-)
OdpowiedzUsuńlubię Cię czytać:)) ja jakoś wyjątkowo na ten rok nie mam szczególnych postanowień:) co roku robiłam listę, a teraz jakoś nie:) hihi:)
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod tym postem!
OdpowiedzUsuńDla mnie coś takiego jak postanowienie noworoczne nie funkcjonuje i nie ma u mnie miejsca. Planuję pewne rzeczy, lecz to wynika z czystego pragmatyzmu niż chęci założenia, że Nowy Rok i zrobię to i to, a potem to. Zmiany są dobre jeżeli wynikają z faktycznej potrzeby a nie owczym pędem.
OdpowiedzUsuńMotywują mnie zupełnie inne rzeczy niż postanowienia :P
nie robię noworocznych postanowień, ale pomyślałam sobie, że może zacznę robić takie comiesięczne, które mają większe szanse na zrealizowanie ;)
OdpowiedzUsuńMasz bardzo fajne, rozsądne podejście. :) Też nie robię żadnych postanowień, ale nie zawsze udaje mi się wprowadzić zmiany od razu; czasami są zależne od czynników zewnętrznych i nie ma rady, trzeba poczekać. Na przykład sensowna była dla mnie zmiana diety na bezglutenową od przeprowadzki: wcześniej pozjadaliśmy mąki i kasze, które stały w szafkach i nie kupowaliśmy już nowych, i łatwiej było mi się tak przestawić. Natomiast 1 stycznia, tak jak piszesz, to kiepski dzień na jakieś życiowe zmiany, przynajmniej u mnie ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post, myślę, że masz naprawdę świetne podejście do takich postanowień! Ja też staram się przy nich nie czekać na jakąś konkretną datę, w końcu, jeśli na czymś mi zależy, po co czekać z tym aż do nowego roku? :)
OdpowiedzUsuńTeż nie robię nigdy postanowień,zawsze robię coś pod wpływem chwili.Tak było z tatuażem,nie miałam nigdy zaplanowane kiedy go dokładnie zrobię,aż nagle zrodziła mi się w głowie taka myśl,i po 3 dniach miałam go już na ręce:) Jedyny wyjątek to dieta;D
OdpowiedzUsuńJa również nie zrobiłam postanowień noworocznych, ponieważ i tak ich nie wykonam :-)
OdpowiedzUsuńja też nie mam żadnych postanowień :)
OdpowiedzUsuńmam tak samo - najlepiej zabrać się za coś od razu ;)
OdpowiedzUsuńTwoja metoda ma sens :)
OdpowiedzUsuńA myślałam, że tylko ja nie mam postanowień:D
OdpowiedzUsuńa ja znów się odchudzam. bardzo chciałabym się pozbyć kilku kg
OdpowiedzUsuńRaczej na bieżąco ;) aczkolwiek czasem spisuję postanowienia, żeby o nich nie zapomnieć zbyt szybko ;)
OdpowiedzUsuńMoja Ciocia mawia z przymrużeniem oka "od jutra się zmienię" :) Ja rzadko kiedy robiłam noworoczne postanowienia, bo to tylko rodziło potem frustrację, ale w tym roku mam ochotę co nieco zaplanować i dla swojego własnego zadowolenia dopiąć swego, byle szybko, bo mi przejdzie ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie twój post to trzeźwe spostrzeżenie na okres noworoczny. Każdy ma jakieś cele, które i tak zazwyczaj się nie spełniają, bo czekanie do 1 stycznia od listopada jest głupie, aby na przykład schudnąć czy zacząć biegać. Chcesz to to rób od razu a nie zwlekaj. Ja nie ma postanowień w tym roku i dobrze mi z tym ;) Jedynie co chcę w sobie wypracować to posiadanie więcej wiary w siebie, ale to jest takie ogólne poza datą i nowym rokiem. ;) Nie wiem czy się uda, ale postaram się, bardziej to jest związane z moim wiekiem niż z rokiem. Najwyższy czas aby wiedziała czego chce i dożyła do tego.
OdpowiedzUsuńJa mam kilka postanowień, niemniej tak jak i Ty wyznaje zasadę, że najlepsze zmiany i najbardziej skuteczne to te podjęte natychmiast :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że mnie trochę irytują te wszystkie podsumowania i listy postanowień noworocznych. Uważam, że jak chce się coś zmienić, to trzeba zacząć od teraz a nie czekać do jakiejś "magicznej" daty :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńA ja postanowiłam..ale spontanicznie w nowy rok,że przestaję przeklinać:) to dość zabawne, bo założę się,że moimznajomi nawet nie podejrzewają mnie w ogóle o znajomość takowej poezji:) a jednak...zdarza się...w zaciszu domowym głównie:) co do innych bardziej dojrzałych postanowień...nie mam takowych również. Zapowiada się, że ten rok przyniesie wiele zmian i fantastycznych zjawisk. Nie ma co sobie dopisywac innych na siłę:)
OdpowiedzUsuńJa plany zrobiłam - ale tylko miesięczne, łatwiej do ogarnięcia i motywuje upływający czas:) Dwa z nich już prawie wykonane:)
OdpowiedzUsuńJa się przełamałam i jednak coś tam na nowy rok zaplanowałam, chociaz właściwie o postanowieniach mam takie samo zdanie jak ty. Nigdy tez nie zaczynam np ćwiczyć od poniedziałku zaczynam od dzisiaj :), póki jeszcze jest chęć i zapał :).
OdpowiedzUsuń